21 maj 2016

TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM

Młody Marlon Brando to było jednak niezłe ciacho - piękny, kobiecy wstęp. 

Stanley i Stella prowadzą swoje spokojne życie w Nowym Orleanie. Wszystko jednak zmienia się po przybyciu Blanche Dubois (Vivien Leigh) - starszej siostry Stelli, nauczycielki angielskiego, która  postanawia zamieszkać u Kowalskich przez czas nieokreślony. Z nowej współlokatorki nie jest zadowolony Stanley, który od samego początku darzy ją dezaprobatą, z powodu sprzedania działki i domu, do którego rościł sobie prawa. Podejrzewa ją również o oszustwo i okłamywanie Stelli. Krucha i rozmarzona Blanche wraz z działającym w afekcie i nieobliczalnym szwagrem zaczynają prowadzić ze sobą burzliwe kłótnie i spory. Do tego dochodzi jeszcze uwodzenie jednego z przyjaciół Stanleya - poczciwego Mitcha. Dobry przykład tego, że z rodziną wychodzi się dobrze wyłącznie na zdjęciach, choć pewnie i na owych Stanley i Blanche skakaliby sobie do gardeł.

Mogłoby się wydawać, że postać kreowana przez Brando to podły bydlak, który bezpodstawnie oskarża Blanche, robiąc z niej kozła ofiarnego. Jednak szybko okazuje się, że 
starsza siostra Dubois nie jest taką piękną, niewinną panną. Jej zachowanie wskazuje na zaburzenia psychiczne, a jej czyny to nie wieczorne słuchanie muzyki czy czytanie poezji. Choć oczywiście Kowalski nie jest święty. Jak na temperamentnego mężczyznę przystało nie daje się omamić kobietom i wszczynanie jednej... dwóch... czy trzech bójek nie stanowi dla niego problemu. Nieporozumienie gwarantowane. Dodatkowe docinki Blanche o braku manier i pochodzeniu Stanleya jedynie dolewają oliwy do ognia nienawiści. I między tym wszystkim stoi młoda Stella, próbująca załagodzić spór. 

Nie kłóciłabym się z tym panem. 
Tramwaj zwany pożądaniem to zderzenie dwóch warsztatów aktorskich - nowoczesnego Brando oraz teatralnej Leigh. Marlon jest autentyczny. Jego męskość, gniew, potulność - wszystko emanuje z ekranu. Nie widzisz samego aktora, widzisz postać, jakby stanowili jedno. Natomiast z drugiej strony widać Vivien, która przybyła na plan filmowy z desek teatru. Jak na rolę w sztuce - fenomenalnie, lecz jak na film... W dzisiejszych czasach średnio mnie to przekonuje, ale biorąc pod uwagę, że Tramwaj zwany pożądaniem był kręcony w latach 50. może powinniśmy oceniać jej grę głównie przez pryzmat teatralności? Samej trudno mi stwierdzić. Jednak ponad 60 lat temu doceniono talent Leigh i została zwyciężczynią nagrody Akademii Filmowej oraz Złotego Globu.

Film uzbierał na swoim koncie Oscary w czterech kategoriach: (wcześniej wspomnianej) aktorka pierwszoplanowa dla Vivien Leigh, aktor drugoplanowy dla 
Karla Maldena, aktorka drugoplanowa dla Kim Hunter oraz scenografia (ładnie przedstawiona ciasna dzielnica, w której tętni życiem). Czemu nie pisałam o kreacji aktorskich Kim i Karla, skoro są laureatami tak prestiżowej nagrody? Nie przykuły mojej większej uwagi, choć uznaję, że są dobre i bardziej podchodzą pod warsztat Brando niż teatru. Co do Marlona - wydaje mi się, że został niesłusznie pominięty. Co prawda zdobył w swoim życiu dwa Oscary, lecz ten trzeci byłby równie zasłużony. 
"Hey, Steeeeella!"
Podobno Tramwaj zwany pożądaniem był jednym z filmów, stawiających kolejny krok w rozwoju kinematografii. Aczkolwiek, gdyby nie perfekcyjna rola Brando nie wiem czy obejrzałabym do końca, ponieważ muszę przyznać, że mnie po prostu czasem nużył i męczyła mnie wymuskana gra Leigh. Warto obejrzeć głównie dla zobaczenia początków rozwijania się kina na takie, jakie dzisiaj znamy i dla kreacji Stanleya Kowalskiego. Chyba nic poza tym nie przychodzi mi do głowy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz